Bezdomniaki Szydłowieckie - Pomagamy

Bezdomniaki Szydłowieckie - Pomagamy
tworzymy BLOGA o POMAGANIU - dlaczego WARTO POMAGAĆ - kto ma ochotę podzielić się swoimi refleksjami o tym DLACZEGO WARTO POMAGAĆ - jakie ma osobiste odczucia jako pomagacz...może ktoś chce napisać o tym, jak to jest otrzymać poomoc - zapraszam *** warto.pomagac@wp.pl ***

piątek, 4 marca 2011

Dziś - bohaterką naszej Akcji - Tak, Pomagam - Warto Pomagać - Dlaczego Pomagam...
Jest Katarzyna Skubiszewska


Ona Pomaga i wie, że warto...Może za jakiś czas wspólnie doszukamy się dlaczego Warto Pomagać ...
Kasia Pomogła -wie, że warto pomagać ...
Felusia zawitała do życia Kasi - warto pomagać




................................


`Moja miłość do psów rozpoczęła się… no właśnie, kiedy? Nie pamiętam – bo trwa od zawsze, odkąd tylko sięgam wspomnieniami.
Jako mała dziewczynka miałam chomika i tak się zaczęło. Żył ze mną 3 lata, czyli długo jak na tego typu zwierzątko, gdy odszedł prawie wyłam do księżyca.
Później przyszedł TEN czas – kiedy byłam już na tyle duża, że nie bałam się odpowiedzialności i chciałam otoczyć miłością kolejnego zwierzaka. A że mojemu sercu od dziecka najbliższe były psy, wybór był jasny.
W mojej głowie ani przez chwilę nie przebiegła myśl, żeby kupić za grube pieniądze jakiegoś rasowca, czy psa pseudorasowego – sprawa była oczywista: udałam się do schroniska na Paluchu, by móc pomóc jakiemuś psiemu nieszczęściu.
W schronisku byłam kilkakrotnie, tego widoku się nie zapomina – ktoś, kto nigdy nie był w takim miejscu po prostu nie zrozumie… Gdybym mogła, wzięłabym wszystkie psy, tak po prostu…tak wiele dla mnie znaczą…
Ale wiedziałam, że mogę wziąć tylko jednego… Nie wiedziałam co robić, chciałam pomóc wszystkim, te psie pyszczki spoglądające na mnie zza krat, proszące o choćby dotyk ich nosa przez kraty boksów…
Wylądowałam w ogólnym biurze schroniska, gdzie panie udzielały informacji o konkretnych psiakach – siedziałam z moją mamą i nie wiedziałam co zrobić – jak ja mam wybrać tego jednego, podczas gdy one wszystkie są wspaniałe, żaden nie jest gorszy czy lepszy i wszystkie tak samo chcą pokochać człowieka! I wtedy do biura przyprowadzono JEGO. Siedział, na podłodze, smutny, czekał co się z nim dalej stanie… Te smutne oczy… Nie zapomnę tego nigdy. I w tej sekundzie zapadła decyzja – jeśli nie mam wyjścia i muszę wybrać, to niech to będzie TEN. 3 letni, typowy najukochańszy kundel, czarny podpalany, sięgający do kolana. Zmarł mu pan, starszy człowiek, i psiak został sam… Wyobrażam sobie co przeszedł – zanim sąsiedzi zorientowali się, że pan umarł, pies pewnie siedział przy jego ciele dobry dłuższy czas, tęsknił, nie wiedział co się stało, nie mógł zrozumieć że jego pana już nie ma…
I tak oto trafił do nas Reks. Na początku bardzo spłoszony, zaaklimatyzowanie w nowym miejscu, w naszym mieszkaniu zajęło mu dobre 2 tygodnie – wychodził na spacer, niewiele jadł, i leżał całe dnie w kącie pokoju pod stołem… Ale zaczęła się rodzić nasza więź i Reks stał się naszym najlepszym przyjacielem – alej rodziny. Uwielbiali go moi rodzice, dziadkowie, wszyscy. Była tak mądry, tak cierpliwy, był członkiem rodziny – jeździł z nami wszędzie, zwiedził z nami pół Polski, był kompanem naszego codziennego życia. Po prostu był częścią nas. Przez 10 lat. Odszedł w wieku 13 lat. Chłoniak, przerzuty, operacje, okres poprawy, aż w końcu, niestety nie dało się już nic zrobić… Trzeba mu było ulżyć… Przeżyłam to tak mocno, że teraz pisząc te słowa mam oczy pełne łez. Odszedł nasz przyjaciel, członek naszej rodziny, który był z nami na dobre i na złe – był zawsze przy nas. Zawsze. Darzył nas tak wielką miłością, a my jego taką samą.
Przez jakiś czas rana była tak wielka, że wydawało mi się, że nie będę mogła mieć kolejnego psa, bo wspomnienie o Reksie jest tak silne.
Minęło 2,5 roku… Coraz częściej zaczęłam myśleć, że to już czas, że nie mogę żyć bez psa, że chcę pomóc kolejnemu istnieniu. I wtedy przyszła wiadomość od mojej szwagierki, że jej koleżanka ma do oddania szczeniaki – rodzice mieszkający na wsi, jeśli ich nie oddadzą, to stanie się z nimi strach pomyśleć co…jak to niestety czasami na wsiach bywa… Okazało się, że udało się oddać wszystkie poza jednym – najmniejszym i najsłabszym z miotu… Wiedziałam, że to właśnie ONA. Miałam jechać po nią aż pod Koszalin, a mieszkam w Warszawie, ale nie miało to żadnego znaczenia. Liczyło się tyko to, by była z nami bezpieczna. Jednak koleżanka szwagierki była w międzyczasie u rodziców i ostatecznie to ona mi JĄ przywiozła, te kilkaset kilometrów.
Gdy wzięłam na ręce to 4 miesięczne maleńkie ciałko, zaniedbane, zaropiałe, trochę przykurzone, już wiedziałam, że zrobię wszystko by sprawić jej wspaniały dom. I tak oto w naszym domu zawitała Felusia. Bardzo długo trwało przystosowanie ją do warunków -  nie była w ogóle na nic zaszczepiona, zanim odbyła wszystkie szczepienia, przez miesiąc była w domu, gdyż nie mogła wychodzić na spacery – musiał minąć okres kwarantanny (a na pierwszą szczepionkę była uczulona, cała spuchła, więc trzeba było szczepić powtórnie i wszystko się wydłużyło). W rezultacie jej pierwszy spacer odbył się, gdy miała już skończone 5 miesięcy, a więc późno.
Felusi mama to jamniczka, ale jak to na wsi bywa, niestety – rozród niekontrolowany. I tak oto Felusia jest mixem jamnika z ratlerkiem J Jest dość długa, uszy ma krótsze niż jamnik, za to łapy dłuższe – ale nie aż tak długie jak ratlerek. Jest też mocniej zbudowana niż ratlerek. Czarna, podpala, z białym krawatem w czarne ciapki. Cudo.
Jest z nami już 1,5 roku, jak ten czas szybko leci. Jest psem tak kochanym i tak w nas zapatrzonym, że brak mi słów. Jest małym uparciuchem, to chyba po jamnikach, ale jest też taką przytulaną jakich mało. Bystra, zwinna, cudna, choć bardzo strachliwa. Podejrzewam, że może to być skutek tego, iż był „najsłabszym ogniwem” z całego miotu – najmniejsza, najsłabsza, być może dano jej w kość… Nie boi się ludzi, których już dobrze zna – całą rodzina ją uwielbia, ona ich też. Mały psotnik, z powodu którego trzeba było zamontować bramkę izolacyjną w drzwiach do dużego pokoju J
Kiedy ktoś pyta mnie czy nie wolałabym rasowego psa, mówię, że wolę pomóc biedom schroniskowym ogółem, a rasowość nie ma żadnego znaczenia. Wolę adoptować, niż kupić.
Kiedy ktoś pyta mnie, „po co ty tyle zamieszczasz ogłoszeń na Facebooku o psach, ciągle o nich piszesz – myślisz że to coś daje?” Odpowiadam, że wiele jest serc nieobojętnych na los zwierząt i dzięki zaangażowaniu się na Facebooku w pomoc zwierzętom poznałam takich właśnie ludzi. Gdy zamieszczam jakieś ogłoszenie, idzie ono w świat, widzą je inni, może akurat ktoś zdecyduje się na pomoc, na adopcję?
Gdy tylko mogę, zawsze wpłacam drobne grosze na pomoc czy to w leczeniu, czy w pokryciu opłat za hotelik dla psów. One potrzebują naszej pomocy, bo same głosu nie mają i nie upomną się o swe prawa. To my musimy stać na straży ich praw. Nikt inny. Jesteśmy do tego niejako zobowiązani – za tę miłość, za to bezgraniczne oddanie, jaką tylko psy potrafią obdarzyć człowieka.
Ktoś pyta, czy nie lepiej pomagać ludziom? Jedno drugiego nie wyklucza. Różnica jest tylko taka, że ludzie, nawet dzieci, głos mają i dlatego społeczeństwo jest bardzie wrażliwe na krzywdę jaka się im dzieje i dlatego też bardziej skore do pomocy.
A psy, zwierzęta ogółem…cierpią w milczeniu. Mogą tylko po cichu, bez słów prosić o pomoc. Same sobie nie poradzą. Nie wezmą, jak człowiek, losu w swoje ręce. Ich los zależy od ludzi. Pomimo ostatnich, praktycznie codziennych donosów o kolejnym zakatowanym zwierzęciu, o bestialstwie jakie się szerzy, wierzę, że są na tym świecie jeszcze ludzie, którym los zwierząt nie jest obojętny i którzy w ramach swoich możliwości, zrobią coś żeby pomagać. Tyle ile mogą – czy to wpłacając drobny grosz, czy to angażując się w rozsyłanie ogłoszeń dot. adopcji, czy organizując domy tymczasowe, wolontariat… Cokolwiek.
Pomagajmy tyle, na ile każdy może. Wtedy świat będzie lepszy i los zwierząt będzie lepszy.
Ktoś kiedyś powiedział: „Przygarniając jednego psa nie zmienisz całego świata, ale cały świat zmieni się dla tego jednego psa.”. Warto pomagać!

Katarzyna Skubiszewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz